piątek, 25 grudnia 2015

Prezenty!

Postanowiłem podarować Wam na święta prezent. Jest to książka. Wiadomo, jak to z takimi prezentami jest: ja komuś książkę, ten ktoś mi książkę, i spirala nienawiści nakręca się! No ale może komuś się przydadzą dokumenty miejskie Pragi z przełomu XVII i XVIII wieku? ;)
Po kilku latach zmagań udało mi się w końcu wydać te źródła, wspominałem tu o nich już dosyć dawno temu. Wersję PDF można ściągnąć za darmo, tak więc zapraszam do częstowania się.

http://www.kasaty.pl/publikacje/seria-wydawnicza/3-2015/

czwartek, 5 listopada 2015

10 niesamowitych zdjęć ludzi i zwierząt w maskach przeciwgazowych z okresu I Wojny Światowej (i trochę później)

Wojna to generalnie straszna sprawa,  ludzie robią sobie krzywdę, mordują się w mniej lub bardziej wymyślny sposób, wpadają w szał, wrzeszczą na siebie, palą żywcem. Na serio, są okropni. Nienawiść wzrasta wówczas na niebotyczne poziomy, jej stężenie jest chyba większe nawet niż w stojącym w korku autobusie na popularnej trasie w godzinach szczytu. Jakoś na początku I wojny światowej kilku chorych pojebów wpadło na pomysł, że strasznie fajnie byłoby zabijać innych gazami bojowymi, nie tylko duszącymi, ale na dodatek wypalającymi oczy, skórę i tak dalej. Gdybym mógł, to bym tym skurwielom, co na to wpadli, nogi połamał, ale niestety już dawno nie żyją. 
Środkiem zaradczym przeciw gazom bojowym miały być maski przeciwgazowe. Można o nich napisać wiele, ale jednak pierwsza rzecz jaka przychodzi do głowy na ich widok to jest to, że są przerażające. Dziwne, niesamowite, straszne. Są idealnym symbolem wojny, a zwłaszcza Wielkiej Wojny. Ponieważ jednak wszystko co przerażające, jest też równocześnie na swój sposób fascynujące, więc z dużym zaciekawieniem ogląda się zdjęcia z tamtych  czasów ukazujące zarówno ludzi jak i zwierzęta (szeroko wówczas jeszcze wykorzystywane w wojsku) w tych odstręczających maskach. Zebrałem tu kilka w jednym miejscu, żebyście nie musieli guglać.

Drużyna piłki nożnej złożona z brytyjskich żołnierzy, gdzieś w północnej Francji, 1916, Bibliothèque nationale de France, département Estampes et photographie, EI-13 (531)

Różne typy masek przeciwgazowych z okresu I wojny światowej, 1920, "The Literary Digest History of the World War", volume V, p. 55.
Amerykańscy żołnierze w maskach przeciwgazowych, 1917, Library of Congress

Hinduscy żołnierze w służbie brytyjskiej armii w okopach, 9.VIII.1915, Fauquissart, Francja, fot. H. D. Girdwood, British Library
Ćwiczenia w maskach, USA, 1918, Wikimedia Commons
Musztra w maskach, 1914 - 1918, State Library of Queensland
Siostry w maskach przeciwgazowych w niemieckim okopie, 1914 - 1918, Wellcome Images
Maska dla konia prezentowana przez amerykańskiego żołnierza, 1917 - 1918, National Archives and Records Administration
Pies używany w oddziałach sanitarnych w czasie I wojny światowej, 1920, Francis Whiting Halsey "The Literary Digest History of the World War"
Tutaj zdjęcie brytyjskich żołnierzy, którzy w decydującym momencie niestety nie mieli masek przeciwgazowych, 1916, Fromelles, fot. Hermann Rex, Wikimedia Commons

PS Stwierdziłem, że mogę sobie czasem pozwolić na odrobinę łatwizny i zrobić to, co robią wszystkie portale internetowe, które nie mają na siebie kompletnie żadnego pomysłu, za to lubią dostawać niczym niezasłużone lajki - wkleiłem 10 zdjęć w jednym artykule i dałem do podziwiania zdumionej publiczności ;)

poniedziałek, 2 listopada 2015

100 lat temu w Radomiu


Zwięźle, treściwie i stanowczo - nawet po przetłumaczeniu na polski czuć tego ducha języka Goethego i Adolfa Hitlera.

Źródło: http://polona.pl/item/20513114/0/

wtorek, 20 października 2015

Sztuka pierdzenia, czyli o dobrym zachowaniu

Co najmniej od czasu wydania "Przemian obyczajowych w kulturze zachodu" wiadomo, że z tymi zasadami dobrego wychowania, to różnie bywało. Jakieś odpryski i okruchy ustaleń historyków i badaczy kultury dotarły już pod strzechy, i nawet najprostszy handlarz używanymi autami wie, że za Ludwika Fafnastego defekowano i oddawano mocz po kątach Luwru, że król August jeden z drugim (a właściwie drugi z trzecim) tłukli pchły złotymi młoteczkami i tak dalej. Dzięki temu możemy po raz kolejny stwierdzić, jacy jesteśmy teraz mądrzy i kulturalni (WSZYSCY), a jacy ci ludzie w tych dawnych czasach byli głupi.

Fakt faktem pozostaje, że standardy się zmieniały i do obecnego poziomu higienicznej bigoterii i strachu przed własną cielesnością dochodziliśmy długą i krętą drogą. Wielki pan i jego goście na uczcie z okresu pełnego średniowiecza nie widzieli nic niestosownego w fakcie korzystania z jednego talerza przez kilku stołowników, sięgania po mięcho ręką, a picia jednym dzielonym przez kilka osób czerpakiem. W XIII wieku zaczynają się pojawiać pierwsze świeckie poradniki dobrego zachowania się przy stole. Tannhäuser, żyjący w tym czasie niemiecki minnesinger (który zdobył największą popularność pięćset lat po śmierci dzięki Wagnerowi) pouczał w swoim dziele Dworność:

Świętą jest prawdą, iż tych dwoje
nigdy nikomu nie przystoi:
kiedy się je odchrząkiwanie
i w obrus nosa wysmarkanie

(...)

Kto smarka nos, siedząc za stołem,
lub dłonią wytrzeć się nie wzbrania,
ten ani chybi jest matołem,
co nie ma za grosz wychowania.

Niby oczywiste, tyle że warto pamiętać, iż te pouczenia nie były skierowane do dzieci niepiśmiennych chłopów, tylko do elit dworskich. Już sama ich dosadność wydaje nam się dzisiaj nieco szokująca, a co dopiero fakt, że ktoś mógł tak się przy jedzeniu zachowywać. Jak widać w XIII wieku możni panowie niemieccy dopiero uczyli się tego, co wie przeciętny współczesny sześciolatek. A nie należeli oni do najmniej obytych w ówczesnej Europie, wręcz przeciwnie.

Stosunkowo mała zastawa stołu jak na królewską ucztę, prawda? Nie jest to jednak fantazja artysty, biblijną scenę przedstawił zgodnie z realiami epoki, w której sam żył. Nieprzypadkowo też nie widać tu żadnego widelca - na dobre zagościły one na zachodnioeuropejskich stołach w XVI wieku (Uczta Baltazara, ok. 1400 - 1410, The J. Paul Getty Museum, Ms. 33, fol. 214v.).
The J. Paul Getty Museum, Ms. 33, fol. 214v
The J. Paul Getty Museum, Ms. 33, fol. 214v
The J. Paul Getty Museum, Ms. 33, fol. 214v

Standardy się zmieniały, i już w XVI wieku czulibyśmy się nieco lepiej przy wspólnym posiłku w jakimś dystyngowanym towarzystwie. O ile oczywiście oczy nie wyszły by nam z orbit po ujrzeniu, jak nasz towarzysz przy stole niedojedzonym przez siebie kurzym udkiem w dobroci serca częstuje swojego sługę. Co prawda nam by tego nigdy nie zaproponował, bo to by zostało uznane za niegrzeczne, ale słudze? Jak najbardziej. Następny kęs dostałby pies leżący pod stołem.

Strona tytułowa pierwszego wydania Sztuki pierdzenia, Bibliothèque nationale de France, département Littérature et art, Y2-12412

Zacząłem od reguł panujących przy jedzeniu, bo to pierwsze co przychodzi nam do głowy, gdy pojawia się hasło savoir vivre. W tytule tego wpisu mowa jest jednak o czynności, która dziś nie przystoi ani przy stole, ani właściwie w żadnej innej sytuacji. Sztuka pierdzenia to tytuł wydanego w 1751 r. we Francji humorystycznego dziełka, bardzo popularnego w swoim czasie. Mamy tu do czynienia z literaturą innego gatunku, niż poradniki dobrego zachowania wspomniane wyżej. To parodia poważnych rozpraw naukowych, które w wielkiej liczbie były pisane i wydawane w epoce oświecenia. Aby przybliżyć poetykę Sztuki pierdzenia, wystarczy przytoczyć definicję, jaką podaje autor w pierwszym rozdziale tego wiekopomnego dzieła:

"Pierdnięcie, zwane przez Greków πoρδη, przez Rzymian crepitus ventris, przez dawnych Saksończyków purten lub furten, przez Niemców Fartzen i przez Anglików fart, tworzą wiatry dobywające się raz dźwięcznie, innym razem bezdźwięcznie.".

Dalej następuje polemika z jakimiś wyimaginowanymi "ograniczonymi i nieuważnymi autorami" dotycząca tak ważkiej kwestii, jak natura pierdnięcia (czy określenie te dotyczy tylko dźwięcznego wypuszczenia wiatrów, czy także bezdźwięcznego?), autor podaje też skomplikowaną klasyfikację typów pierdnięć (petarda, dyftong, garncarskie...), metody badania tego zjawiska ("Wepchnijcie - powiada ów chemik - nos do odbytu, przegroda nosowa uformuje  i nozdrza zamieni w narzędzia najczulszego pomiaru"), a wszystko okraszone cytatami z klasycznych greckich filozofów i łacińskich poetów.

De Natura animalium, Cambrai ca. 1270. Douai, Bibliothèque municipale, ms. 711, fol. 8r (via discardingimages.tumblr.com).

Tego typu humor mógł rozbawić stosunkowo nieliczne przecież jednak grono intelektualistów oświeceniowych, znacznie bardziej dostępna i zrozumiała dla szerszych grup odbiorców była bezpretensjonalna uciecha z zagadnienia zawartego w tytule książki. Jest to też humor nieco wulgarny i prowokacyjny, gdyż zarówno autor Sztuki pierdzenia, jak i czytelnicy z jego epoki już dawno wiedzieli, że w towarzystwie gazów się nie puszcza. Ale, rzecz jasna, nie zawsze to było takie oczywiste.

Wydaje się, że do XVI wieku wszelkie wstrzymywanie tej fizjologicznej czynności było uznawane za niezdrowe. Sam Erazm z Rotterdamu radził, aby w towarzystwie "puknięcia" zagłuszać kaszlem, bo "szkodliwszą jest rzeczą wstrzymywać wiatry". Czyli widzimy, że już co prawda puszczanie gazów uznane było za niegrzeczne, ale nie na tyle, by je blokować w swoim organizmie.

W wydanym w 1729 r. w Paryżu poradniku uznano, że powstrzymać się należy za wszelką cenę: "Jest rzeczą bardzo nieobyczajną, jeśli się jest w towarzystwie, puszczać wiatry z ciała, czy to górą, czy dołem, nawet gdyby się miało to czynić bezgłośnie, wstyd zaś przynosi i jest nieprzyzwoitością, gdy się to czyni w taki sposób, że inni mogą usłyszeć". Zmiana podejścia do poglądu na pierdnięcia w porównaniu z epoką renesansu jest wyraźnie widoczna, ale jednak mimo wszystko na początku XVIII wieku uznawano za stosowne pouczać jeszcze czytelnika w tej delikatnej materii.

John Bull, personifikacja Wielkiej Brytanii, znieważa portret premiera Williama Pitta, 1798, rys. Richard Newton, The US Library of Congress, ref http://hdl.loc.gov/loc.pnp/cph.3g08788

Finał postępującej ewolucji podejścia do tej czynności fizjologicznej jest już nam dobrze znany - pierdnięcia zostały skazane na banicję, wiedzą to wszyscy i już od dawna nie ma potrzeby wspominać o tym w podręcznikach dobrego zachowania. W tym wszystkim jedno pozostaje niezmienne: publiczne pierdnięcie zarówno kilkaset lat temu, jak i dzisiaj, jest tyleż żenujące, co zabawne. Pozostaje też jak widać zagadnieniem godnym poważnych rozpraw, o czym niezbicie świadczy niniejszy artykuł!

P.S. Cytaty pochodzą z polskiego tłumaczenia Sztuki pierdzenia wydanej przez słowo/obraz terytoria. Rzecz ładnie wydana, i bardzo tanio można ją kupić, polecam.Cytaty z innych dzieł zaczerpnąłem z Przemian obyczajowych w kulturze zachodu Eliasa.

środa, 14 października 2015

Caryca Katarzyna... Nago! Tylko u nas! Sprawdź koniecznie! [ZDJĘCIA]

Wszelkie karykatury i komiksy odnoszące się do polityki mają to do siebie, że rzadko kiedy bywają naprawdę śmieszne. Jest to stwierdzenie prawdziwe zarówno dla czasów współczesnych, jak i dawniejszych. Ta ilustracja w zasadzie potwierdza tę regułę, choć wizja carycy Katarzyny z obnażonym torsem szykującej się do znokautowania Fryderyka Wilhelma II ma swój urok. Dodatkowo zobaczyć możemy też miniaturowego króla Stasia plączącego się królowi pruskiemu pomiędzy nogami. Jakkolwiek by to brzmiało.

Brytyjska karykatura z 1791 r. Źródło: Biblioteka Kongresu, http://www.loc.gov/item/99404759/

niedziela, 4 października 2015

Zapozwany natychmiast impetu koni zatrzymać nie mógł

Grodzisk Wielkopolski, sąd wójtowski, 1763 r.

"Jadąc z bukoskiego jarmaku wieprza aktora [powoda - przyp. P.] na paszy przy drodze będącego nie tylko jednym, ale i drugim kołem wozowym przejechali, tak dalece, że tenże wieprz na miejscu zaraz zostawszy nogami tylko cokolwiek jeszcze ruszał, którego dobić musieli (...).
Strona zaś zapozwana niewinną się być w tej okoliczności oświadcza, ile nie z umysłu, ale z nieszczęśliwego przypadku tegoż wieprza w impecie idących koni przejechał, który blisko drogi trawę jadł, pies zaś obcy czyli do woza, czyli do wieprza biegł, który to wieprz uchodząc od psa pod wóz nagle wpadł, że zapozwany natychmiast impetu koni zatrzymać nie mógł. Za czym o uwolnienie siebie tak z pretensyi od aktora założonej, jako też i z processu tego upraszał (...). 
Ponieważ pokazało się z inkwizycyi jako zapozwani jadąc z jarmaku wolno jachali, nie impetum blisko tego wieprza będąc, gdzie tam psa żadnego, ani nawet dziecięcia widzieć nie było, za czym za nieostrożność osobliwie Walentego Czaykowskiego, który na ten czas wozem i końmi dyrygował bonifikując szkodę. Aktorowi, żeby złotych polskich dwanaście w tygodniu oddał nakazuje. Zaś Jana Hanusa także zapozwanego, ponieważ ten tylko na wozie siedział i przejachania tegoż wieprza winnym się być nie pokazuje, wolnym czyni". 

Źródło tekstu: Prothocolon proconuslare grodziscensis 1763-1770 (przechowywane w Ossolineum)
Źródło obrazka: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Medieval_pig_slaughter.jpg


poniedziałek, 14 września 2015

Niezła jazda!

Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:%C5%BBo%C5%82nierze_pu%C5%82ku_tatarskiego.jpg

Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Grupa_%C5%BCo%C5%82nierzy_Pu%C5%82ku_Jazdy_Tatarskiej_1919_rok.JPG

Dumnie prezentujący się na tych zdjęciach panowie, to członkowie Pułku Jazdy Tatarskiej, który w latach 1919 - 1920 brał czynny udział w wojnie Polski z bolszewikami. Poniósł bardzo ciężkie straty i ostatecznie został rozwiązany, choć częściowo przetrwał w postaci jednego ze szwadronów 13 Pułku Ułanów Wileńskich nazywanego tatarskim. 

A tutaj jeszcze patka (naszywka kołnierzowa) pułku tatarskiego.

Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Pu%C5%82k_Jazdy_Tatarskiej#/media/File:Lapka_jtat_1919.png

Była to ostatnia w historii jednostka jazdy tatarskiej, która służyła Polsce. A tradycje te sięgają średniowiecza, żeby wspomnieć choćby udział Tatarów w bitwie pod Grunwaldem.

środa, 22 lipca 2015

Osobliwie i to mu zarzucają, iż niecnotę miał wyrządzić dziewczynie jednej...

Archiwum Państwowe w Poznaniu,
Mf 063820

"Nam wielce sławetnym z serca kochanym Panom Bratom Starszym Cechmistrzowi i Podmistrzkowi i całemu Zgromadzeniu Cechu Bednarskiego i Stolarskiego nam wielce życzliwym Kollegom oddać należy w Grodzisku w Cechu pilno do rąk własnych.

Anno Domini 1718
Die 20 Julii w Gostyniu

Nam Wielce Sławetny Panie Cechmistrzu i z Podmistrzkiem Cechu Bednarskiego i oraz wszyscy Panowie Bracia nam wielce łaskawi.

Szczery naprzód życzliwości naszej braterskiej dokument Waszeciom przesyłając przy oddaniu powinnej ukłonu naszego obligacyi w łaskę się braterską Waszeciom wszystkim spólnie zalecamy, a przy tym wielce upraszamy wszyscy Bracia, wszystkich wzajemnie Waszeciów kochanych Panów Braci, o prawdziwe świadectwo, abyście Waszeć nas raczyli informować listownie przez tego posłańca, którego umyślnie posyłamy z tym listem do Waszeciów, jeżeli w samej rzeczy udanej jest tak albo inaczej się pokaże za wydanym świadectwem nam od Waszeciów kochanych Panów Braci. Iż uczciwy Tomasz Krzyżański kunsztu bednarskiego towarzysz rodem z Grodziska, syn Pana Szymona Krzyżańskiego, mieszczanina grodziskiego, jednegoż kunsztu będąc z rodzicem swoim jest sam u nas w Gostyniu oskarżony i w kalumnią udany od ziomka swojego, uczciwego Tomasza Mizgalskiego, rzemięsła szewskiego towarzysza w Gostyniu także na robocie zostającego przed drugimi towarzyszami kunsztu naszego pospolitego, którzy temuż uczciwemu Tomaszowi Krzyżańskiemu [s. 2] współtowarzyszowi swemu zadają naprzód bękarstwo, także iż nie ma być jeszcze w naukach swoich wyzwolony, przy tym osobliwie i to mu zarzucają, iż niecnotę miał wyrządzić dziewczynie jednej w Grodzisku u rodzica swego zostając. Lecz on się tym broni, iż to nie z jego okazyi stało się, tylko z przyczyny żołnierza saskiego. Więc my, Starsi Bracia kunsztu naszego pospolitego usłyszawszy w Cechu naszym te zadane potwarzy i kalumnie plugawe na tegoż naszego towarzysza umyślnie posyłamy z tym listem naszym z cechu wydanym do Waszeciów kochanych Panów Braci naszych, abyście Waszeć z łaski swojej nam o tym oznajmili i prawdę samę zeznali, gdyż ten towarzysz uczciwy Tomasz Krzyżański jest w areście u majstra swego Pana Bartłomieja Topolskiego do powrotu tego posłańca z listem pewnym od Waszeciów Kochanych Panów Braci naszych do nas przysłanym, co i my wzajemnie w każdej okazyi obligujemy się odsłużyć Waszeciom Kochanym naszym Panom Braci, których się piszemy być życzliwymi Bratami i Uniżonymi Sługami zawsze."

Sprawa poważna, na dodatek ujęta w słowa bardzo wykwintne, kojarzące się raczej z listami szlachty, i to tej lepiej wykształconej i obytej w świecie. To naprawdę dobrze napisany list, jak na mieszczan-rzemieślników z Gostynia, który nigdy wielką metropolią przecież nie był. Może nas nieco dziwić, że starsi cechu bednarskiego z tego miasteczka tak bardzo przejmują się moralnością wziętego do siebie na nauki czeladnika. Ale to była istotna sprawa, nie można było przymykać oczu na to, jak się prowadzi ich wychowanek, za którego poniekąd biorą odpowiedzialność, i którego działania mogą zaszkodzić dobremu imieniu całego bractwa. Sprawa nabiera dodatkowego smaczku, gdy sobie uświadomimy, że zarzut padł ze strony cechu innego fachu, szewskiego, kładąc się cieniem na wszystkich braciach bednarzach i stolarzach gostyńskich. Stąd też wzięto chłopaka w areszt i wysłano umyślnego do Grodziska Wielkopolskiego, do cechu tegoż samego fachu, aby ustalić, jak się sprawy miały. Czyli w gruncie rzeczy usłyszeć, co ludzie z Grodziska o tym gadają, bo przecież badań ustalających ojcostwo przeprowadzić nie było jak.
Trzeba też przyznać, że linia obrony oskarżonego była bardzo dobra. To co prawda jej końcówka, ale wojna północna jeszcze trwała. Przez Wielkopolskę przetoczyły tysiące żołnierzy saskich, rosyjskich, szwedzkich, które też zresztą nie raz stacjonowały i dłużej w danej okolicy ogałacając ją do ostatniej kromki chleba, zostawiając za to w zamian w brzuchach miejscowych dziewczyn swoich potomków.
Odpowiedzi na ten list póki co nie udało mi się nigdzie znaleźć, zresztą nawet gdyby była, to "prawdy" z niej też byśmy się raczej nie dowiedzieli. Jest to w każdym razie mały obrazek, wycinek rzeczywistości, mówiący nam całkiem sporo o tamtych czasach i ludziach.

Pracownia bednarza w skansenie Roscheider Hof, źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Cooper_%28profession%29#/media/File:RoscheiderHof-waldmuseum-kueferwerkstatt-2009.jpg, foto: Helge Klaus Rieder, (c) CC BY-SA 3.0



poniedziałek, 20 lipca 2015

300 lat temu, w Polsce (czyli nauka dla złych dzieci)


Paul Cezzane, Morderstwo, ok. 1867 - 68
 19 lipca 1715 r., Dobczyce

Stanąwszy przed sąd niniejszy dobczycki, Wawrzeniec Osikowski uczynił skargę kryminalną przeciwko pracowitemu Wawrzeńcowi Paskowi, poddanemu z Wiśniowy, w ten sposób, iż on nie pamiętając na przykazanie Boskie i na krew swoją, zabił syna swego własnego w las jego wyprowadziwszy.

Będąc przyprowadzony z więzienia, pomieniony Pasok wyznał ten grzech na siebie: "Iżem zabił z tej okazjej, że ludziom różnym kradał, a mnie się upominali i płacić mi kazali. Ja to sobie umyślił, iże choć rok do Rzymu pójdę o proszonym chlebie, a zabiję jego. I takem uczynił, namówiwszy się z żoną. I wywiedliśmy go w krzaki, ja go uderzył kilka razy, a żona jego dodusiła moja".

Decretum ec praemissis.

Ponieważ to jawny grzech i wymowy nie ma, że się ważył Boże przykazanie przestąpić, gdy było inszym sposobem skarać, a nie zabijać. Przeto sąd wójtowski dobczycki według prawa opisanego rozkazuje: kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Przeto sąd osądził, ażeby był mieczem ścięty.

Requiescat in pace.

Sprawa opublikowana w: Księga kryminalna miasta Dobczyc 1699 - 1737, wydał Maciej Mikuła, Kraków 2013

czwartek, 16 lipca 2015

Rosiek w paulińskim habicie

Żyjący na przełomie XIX i XX wieku państwo Seweryn i Marianna Wielanierowie nie mogli doczekać się dziecka. Już dwa razy pani Marianna była przy nadziei, niestety oboje dzieci umarło najpóźniej przy narodzinach. Zrozpaczeni rodzice złożyli śluby, że jeśli Bóg da im dziecko, to będzie ono do siódmego roku życia nosiło pauliński habit. 16 sierpnia 1901 roku urodził się Roch Wielanier, a przysięga została wypełniona, co poświadcza niniejsza fotografia:
Źródło: http://mjp.najlepszemedia.pl/wielanier
Chłopiec doczekał się kolejnego rodzeństwa. Jego młodszy brat, podobnie jak ojciec noszący imię Seweryn, jest znany dobrze wszystkim osobom interesującym się dziejami Powstania Warszawskiego. Był to konstruktor opracowanego w konspiracji pistoletu maszynowego "Błyskawica" używanego w trakcie Powstania, w którym Roch zresztą walczył.

Tę oraz jeszcze kilka innych niezwykłych historii opowiedziała mi pani Maria Polakowska, bratanica Rocha Wielaniera, córka Seweryna. Miałem przyjemność i zaszczyt posłuchać ich w związku z moją pracą w Muzeum Józefa Piłsudskiego przy Wykazie Legionistów Polskich. Jeśli jesteście zainteresowani dalszymi, bardzo zresztą ciekawymi, losami chłopca, to zapraszam do zapoznania się z jego biogramem znajdującym się w Wykazie: http://mjp.najlepszemedia.pl/wielanier

środa, 15 lipca 2015

Bejsbolówka - historia w zarysie

Baseball, ten dziwny amerykański sport, o którym nakręcono mniej więcej tyle filmów ile o wojnie w Wietnamie, nie obchodzi mnie właściwie wcale. Ale nie da się odmówić tej dyscyplinie pewnego wkładu w dzieje, zwłaszcza w dziedzinie mody. Czapki bejsbolówki, nazywane też czapkami z daszkiem, związane są z tą dyscypliną sportową od jej zarań. Modę na nie rozpoczął amatorski klub bejsbolowy z Nowego Jorku, Brooklyn Excelsiors, już w 1860 r., choć na dobre popularność zdobyły dopiero z początkiem XX wieku. Ówcześni bejsboliści nosili przeróżne okrycia głowy, jednak ostatecznie przyjął się, i wykroczył daleko poza świat sportu, właśnie model w stylu brooklińskim. Na poniższej fotce Excelsiorsów z 1860 r. widać, jak dwóch graczy trzyma takowe w dłoniach.

Źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Excelsior_of_Brooklyn#/media/File:Brooklyn-excelsiors-1860.jpg

A tutaj strona katalogu z odzieżą z 1875 r. pokazująca, że tak bardzo dużo się w wyglądzie bejsbolówek przez ostatnie niemal 150 lat nie zmieniło.

Źródło: http://www.19cbaseball.com/image-snyders-jockey-baseball-caps-1875.html
Tutaj z kolei zobaczyć możemy różnorodność bejsbolówek w dawniejszych czasach. Sam czapek z daszkiem nie noszę, ale mimo wszystko może to i dobrze, że jednak przyjął się i spopularyzował styl brookliński...

Źródło: http://scoutbrand.com/2012/04/the-history-of-design-in-baseball/



wtorek, 30 czerwca 2015

Wesoło w tych Legionach było.

Legiony Polskie w czasie I wojny światowej odwaliły naprawdę kawał dobrej roboty, w wielu ich bitwach śmierć poniosły tysiące dzielnych żołnierzy. Nie da się ukryć, że zasługują na szacunek, jak mało kto. Dlatego tym bardziej warto pokazać, że ich życie nie składało się tylko z przelewania krwi i ciągłego dumania o losach zniewolonej Ojczyzny. Przedstawiam tutaj subiektywny wybór fragmentów dziennika legionisty I Brygady Jana Kruka-Śmigli oraz takiż wybór zdjęć legionistów ukazujący ich chwilach może nieco mniej bojowych i podniosłych. Warto zobaczyć w tych naszych dzielnych przodkach ludzi podobnych do nas samych.

2.IV.1916.

Wolne od robót z powodu niedzieli. Rano fotografował nas kol. Kurcyk. Zrobił 4 zdjęcia: 3 sekcji, 1 zaś całego plutonu. Po południu grałem w piłkę nożną.

9.IV.1916.

Niedziela, a więc wolne od robót. Wiara porozchodziła się do kolegów, ja zaś przypatrywałem się meczowi piłki nożnej między V-tym a II-gim baonem, który był bez rozstrzygnięcia.

  11.IV. 1916.

Rano pochmurno później się wypogodziło. Cały dzień spałem a później przyglądałem się meczowi.

12 - 22.IV. 1916.

Cały ten czas przeszedł na podobnych zajęciach jak poprzedni. W tym czasie odbył się mecz footballowy między pierwszym a szóstym baonami z wynikiem 4:1. Na korzyść VI baonu. Był to przypadek, gdyż bramki te były zrobione w ostatnich 8-miu min.

23.IV. b.r. [święta wielkanonce!]

Od rana zaczęliśmy pić i bawić się i na tym przeszedł cały dzień. Bawiono się swobodnie i wesoło.


 24.IV.1916.

Tak samo pobudkę zaczęliśmy od picia i zabawy. Po południu był mecz między I a V baonami z wygraną 3:2 na korzyść I baonu.Wieczorem zaprosiliśmy oficerów i cały sztab 2 komp. do siebie na zabawę, która z humorem, jaki tylko legioniści mają, trwała do późnej nocy. Trunków było dosyć, tak samo rozmaitego rodzaju wędlin, marmolad, ciast i ciasteczek. Porucznik odszedł od nas, wesoło żegnany, bardzo zadowolony ze swych podwładnych.

17.V.1916.

Pluton poszedł pod komendą 2 kaprali na robotę do pułku, a ja pozostawszy spałem, pisałem listy, między innymi wesoły do Tolki.


18. V. 1916.

Wyspałem się i wykąpałem. Bajkowa woda, gdyż miękka i głęboka. Czas mieliśmy wolny. Po południu grałem w piłkę nożną. Wieczorem zaś zażywałem przechadzki po "swojskim" deptaku, rozprawiając z kolegami o nauce, czasach szkolnych, literaturze i miłości. Co do tej ostatniej, to każdy miał inne zapatrywania, bądź to z własnego doświadczenia, bądź też z doświadczeń innych, jemu opowiedzianych.

19.V.1916.

Dzień ładny. Wiara upiła się rumem i bawiła się.

21.V.1916.

Dzień zimny, całe przedpołudnie przespałem, przyszedłszy zaś z placówki do swej willi zajmowałem się sprawami służbowymi, w tym zaś i wypłatą żołdu. Wieczorem grałem w kręgle. Głowa mnie coś boli, pewnie pozostałość rumu.


22.V.1916.

Dzień ładny. Pogoda śliczna. Cały dzień spędziłem bardzo przyjemnie. Grałem w kręgle i piłkę nożną.

26.V.1916.

Śliczne dnie i noce trwają w dalszym ciągu. Dzień wolny od zajęć przepędziliśmy na zabawie. Już od samego rana grałe w kręgle. Po połud[niu] naprawiałem z ochotnikami z mego plutonu boisko piłki nożnej. Później grałem.



27.V.1916.

Rano w czas pobudka, przegląd  broni i ćwiczenia w celowaniu. Po ćwiczeniach czas wolny, gra w kręgle. Po południu znów ćwiczenia te same i gra w kręgle, aż do wieczora. Teraz zebrało się kółko chórzystów i śpiewaliśmy przy dźwiękach mandoliny i gitary, aż do późnej nocy.

5.VI.1916.

[...] Po południu część poszła do kina, a ja zrobiłem sobie spis ekwipunku i uzbrojenia Wieczorem o 10-tej poszedłem spać.


 6.VI.1916.

Rano spałem aż do godz. 10-tej. W nocy znów padał deszcz lecz niedługo, dzień zaś był aż do wieczora pochmurny. Cieszyliśmy się z tego, gdyż mieliśmy o wpół 6-tej mieć mecz z 4-tym pułkiem. Cały tydzień o tym rozmawialiśmy. Po załatwieniu spraw służbowo-formalnych udałem się do naszej niby szatni, gdzie dostaliśmy całkiem nowy kostium i buty przerobione na footballowe. Dobrześmy w tym wyglądali, ale spodziewaliśmy się jednak przegranej. Czwartacy przyszli w koszulkach niebieskich, a w spodenkach białych, my zaś w kostiumach białych z czerwonymi opaskami. Zaczęła się gra, prowadzona z początku przez obie partie nerwowo. Było to jednak badanie słabych stron przeciwników. Czwartacy mieli atak, pomoc i bramkarza doskonałych, słabszą tylko obronę. My natomiast bramkarza i backów cudownych, słabszą zaś pomoc. Mimo wszystko byliśmy od początku górą w pierwszej połowie, przypuściliśmy 25 ataków na ich bramkrę, ale bez rezultatu, oni zaś tylko 6 ładnych mieli ataków. Zresztą piłka goniła więcej na połowie boiska. Pauza 0:0. Dla nas dobry wynik, gdyż czwartacy już spuchli. Po pauzie zaczęli nas jednak przez kwadrans napierać, ale gdy piłkę dostał nareszcie nasz atak, odtąd jej już nie puszczał na dłuższy czas. Za 12 min. koniec, a jeszcze żadnego wyniku nie ma. Nagle nasz atak dostał piłkę i w szalenie szybkim tempie przeprowadza ją pod bramkę przeciwnika i daje pierwszego gola. Zachęceni tym przypuszczamy atak za atakiem i w 7 min. później dajemy drugiego. Publiczność z I Brygady szaleje z radości, z trzeciej ze złości. Na meczu był obecny Dziadziu [Piłsudski - przyp. red.] i wszyscy pułkownicy I Brygady i pułkownik Roja. Dziadziu nie mniej dzisiaj był z nas zadowolony, jak po najlepszym atak na mochów. I pułk zrobił tym meczem straszny zawód publiczności, która sądziła, że przegramy. Było też wiele zakładów między innymi dra Ruperta, który już drugi raz na nas przegrał. Wieczorem omawialiśmy do późnej nocy epizody z tego meczu. Przyglądałem się również kliszy, na której byliśmy uwiecznieni. Usnąłem dopiero gdzieś o 12-tej w nocy.

25.VII.1916.

Leżałem aż do obiadu. Po tymże wykąpałem się morowo, grałem trochę w piłkę nożną, później przypatrywałem się graczom w karty, których złapał porucznik. Ja za nich byłem przedstawiony do raportu. Nie robiłem sobie z tego nic. [...]

Drużyna piłkarska legionistów w strojach sportowych, Karasin 1916
26.VII.1916.

Jedna sekcja robiła cały dzień przy ziemiankach. Ja zaś z resztą wygrzewałem sie na słońcu. W południe stawałem do raportu, lecz por. nic mi na to nie powiedział, ja nawet krytykowałem jego rozkaz, że można grać w karty tylko za stawką 1 halerz. A skąd tu w polu nabrać halerzy? Po południu znów się rozebrałem i po wygoleniu się, opalałem na słońcu. Wieczorem grałem na "bosaka" w piłkę nożną, później zaś przypatrywałem się błazeństwom Voise'go, który przedstawiał pana chorążego z 6-tego pułku. Otrzymał uznanie nawet od pułkownika, którego również przedstawił. Noc przespałem wyśmienicie, była bowiem zupełnie spokojna.

27.VII.1916.

Rano wstałem dosyć późno i ubrawszy się w sportowe spodenki tylko, wygrzewałem się na słońcu. Od czasu do czasu bawiłem się również w piłkę. Przyglądałem się również aeroplanowi, który Voise przygotował na dzisiejszy występ, który odbył się w obecności pułkownika po kolacji. Salwy śmiechu wywołał swoją mimiką. Ciekawym, kiedy się skończy jego humor, lub też publiczne występy. Jest za to znany w całym pułku. [...] Od kilku dni poprawiły się nam fasunki papierosów, z czego wiara serdecznie jest zadowolona.

Tekst opracowałem na podstawie: Jan Kruk-Śmigla, Za wierną służb ojczyźnie. Dziennik legionisty I Brygady, opr. J. Kirszak, Krosno 2004, zdjęcia ze zbiorów Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku.

sobota, 27 czerwca 2015

"Humor" z "zeszytów"

Zarówno humor jak i zeszyt wziąłem w cudzysłów nie przez przypadek. Nie jest to bowiem żaden zeszyt, lecz księga dochodów i rozchodów strzelców lwowskich w latach 1720-1754, no a humor dlatego, bo... Cóż, co tu dodać :) Pokazuję jako przykład zapiski marginalnej z I połowy XVIII wieku, obok widać też  ślady wytężonej pracy, jakieś liczenie pod kreską i inne efekty wytężonej pracy umysłu. Nic dziwnego, że pisarzowi się nudziło i postanowił jakoś sobie umilić czas spędzany nad rachunkami.

Tzw. Archiwum Bernardyńskie, Lwów, fond 52 opis 2 nr 1053
Strzelam do tarczy, lecz nie wiem czy trafię
Bo mi kurek nie stoi, i barzo mi kłapie
Ognia nie daje i prochu nie pali
Już się wykrzesał, i mało co stali 
 
P. S. We Lwowie nie byłem, była tam za to koleżanka Ela, która dokonała tego odkrycia, cyknęła zdjęcie i była tak miła, że pozwoliła mi wrzucić je na bloga. Dzięki wielkie :)

środa, 17 czerwca 2015

Niesłychana zbrodnia w Belwederze miejsce mająca w pamiętnym roku 1938

Rok 1938, Warszawa, Belweder. Duch Marszałka był wyraźnie wyczuwalny w budynku przekształconym już wówczas w muzeum mu poświęcone. Te mury pamiętały niejedno niezwykłe wydarzenie, niejedna wielka postać tu mieszkała. To stąd książę Konstanty umykał przed powstańcami w pewną listopadową noc 1830 r., to tu mieszkał zamordowany w zamachu prezydent Narutowicz. Mieszkał tu też oczywiście i sam Marszałek!

Jednak makabra, która miała miejsce 18 kwietnia 1938 roku przyćmiewa to wszystko w sposób absolutny. Do tej pory skrzętnie ukrywana, w końcu ujrzy światło dzienne. Opinia publiczna musi wiedzieć, nie można dłużej zatajać Prawdy!

Jak w każdej dobrej opowieści mamy tu zarówno bohatera, do śledztwa przystąpił Jan Sobkiewicz, przodownik służby śledczej, jak i czarny charakter. Głównym podejrzanym był Franciszek Dostatni, dozorca w Belwederze. Mamy też niewinną ofiarę... Oto wydobyte z czeluści archiwów akta tej bulwersującej sprawy.


Czyż to nie wstrząsające?!? Jako pierwszego w krzyżowy ogień pytań śledczy Sobkiewicz Jan wziął samego oskarżonego, dozorcę Dostatniego. Oto, co ów zeznał.


A więc czyżby to były tylko niecne pomówienia? Czy ktokolwiek mógł popełnić tak makabryczną zbrodnię na takim uroczym stworzonku? Chyba niemożliwe! Co mówią jednak inni świadkowie?


Z tego zeznania wiele nie wynika, niezbędne są kolejne rozpytywania. Przepytano jeszcze dwóch przechodniów, którzy byli świadkami gorszącej i przykrej sceny, jednak ich świadectwo niewiele wnosiło. Przełom nastąpił dopiero po wyjściu na światło dzienne pewnego drobnego, ale istotnego faktu, na który być może amator nie zwróciłby uwagi, ale nie śledczy Sobkiewicz, był to zbyt doświadczony glina, aby mogło mu tu umknąć.


Aha! Teraz już się nie wywiniesz, Dostatni! Umysł śledczego Sobkiewicza pracował niczym maszyna rachująca. Sztuka dedukcji opanowana do perfekcji, chłodna kalkulacja, pragnienie rozwiązania tajemniczej sprawy - to wszystko doprowadziło do jej rozwikłania i wskazania winnego.




I oto po raz kolejny zło zostało pokonane! Obywatele Warszawy mogą czuć się bezpieczniejsi i beztrosko przyłożyć głowy do poduszek oddając się objęciem Morfeusza, gdyż oto czuwa nad nimi stróż prawa i sprawiedliwości, przodownik służby śledczej, skromny lecz nieugięty, Sobkiewicz. Belweder zaś stoi dalej i jego mury, a raczej dach, pamięta tą straszną zbrodnię. Aż dojdzie do następnej...

P.S. Za pokazanie mi tych dokumentów chciałbym podziękować Szanownemu Koledze Romanowi, który wyszperał je w AAN (dokładniej w archiwum Muzeum Belwederskiego, sygn. 8). Sam bym tam pewnie nigdy nie trafił, więc zasługa Szanownego Kolegi jest wiekopomna, tylko dzięki niemu mogliśmy poznać tą mrożącą krew w żyłach historię. Swoją drogą - czy wiewiórka operację wyrywania ogona przeżyła, nie wiadomo - pewnie nie :(

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Losy dziecka w czasie Wielkiej Wojny

No cóż, pusto tu było dosyć długo. Z jednej strony to efekt nawału pracy, z drugiej urlopu. Nie wiem, czy w najbliższym czasie będę miał dużo wolnego czasu, ale postaram się jednak zapewnić trochę więcej contentu. Na dobry początek mój artykuł z okazji Dnia Dziecka. Niezbyt optymistyczny, bowiem omawiający losy dzieci w czasie I wojny światowej, ale mam nadzieję że interesujący.

http://mjp.najlepszemedia.pl/losy-dziecka-w-czasie-wielkiej-wojny




niedziela, 26 kwietnia 2015

O tym, co Minio Tereni w listach rysował

Czytanie cudzych listów to bez wątpienia brzydki obyczaj, a umieszczanie ich na dodatek w Internecie to już zachowanie skandaliczne, ale co mi tam, zrobię to (zresztą nie po raz pierwszy i pewnie nie po raz ostatni). Na swoje usprawiedliwienie napiszę tylko, że zarówno jego autor, jak i adresatka już od dawna nie żyją, a poza tym nie można dłużej kryć w otchłaniach Archiwum Głównego Akt Dawnych plastycznego talentu twórcy listu. Mamy oto korespondencję Minia do Tereni, rzecz napisana gdzieś w II połowie XIX wieku. Nie był to jednak byle jaki Minio, ani byle jaka Terenia, tylko Michał Radziwiłł i jego siostra Teresa, z nieborowskiej gałęzi rodu. Tak, z tego Nieborowa, do którego jeździ się w podstawówce na wycieczki szkolne i podziwia w pakiecie z Arkadią.

Mniejsza o większość, zapraszam do lektury, a przede wszystkim do podziwiania rysunków Minia.

"wiem tylko, że poniedziałek
wczoraj była rocznica koronacji cesarza
data drugiej części mego listu

Kochana Tereniu,

Wybaczy mi Tenia, że na takim papierze do niej piszę, zabrakło mi listowego, ale nic Tenia na tem nie przegra, bo tylko więcej miejsca dla gadatliwych Korespondentów. Niedawno się dowiedziałem o historyjce, którą tu zaraz opiszę, dzieląc z Tenią, co mam najlepszego.

Była sobie gdzieś pobożna zakonnica, żyła naturalnie w klasztorze, między innemi siostrami, a miała sobie powierzone klucze do pewnej szafki na korytarzu, gdzie się zamykała oliwa do lamp i butelka wina od uroczystości. Siostra ta, nazwijmy ją Teresą, lubiła łyknąć kiedy niekiedy, bała się suchot, a w jej wyobraźni wino było jedyny lekarstwem do podtrzymywania upadających sił; przeto, gdy inne siostry oczy wlepione w brewiarzach, chodziły modląc się w sieni, ta nie odchodziła od szafki, wreszcie upatrzyła chwilę, siostry na nią nie patrzały, tylko słyszeć mogły. 

Archiwum Radziwiłłów z Nieborowa - akta dawniejsze sygn. 70, str. 406 - 407
Otwiera więc szafkę i głośno modli się się: "otwórz się furto niebieska" niby jakiś werset z brewiarza czyta; otworzyła się się furtka, dależ do butelki, więc podnosząc oczy do nieba, z głębokiem westchnieniem i każde słowa wymawiając "Panie! Ty, co nas bez miary obsypujesz twei dary", pfi, pfi, pfi... 
Archiwum Radziwiłłów z Nieborowa - akta dawniejsze sygn. 70, str. 406 - 407
A siostry nic się nie domyślają, ale jakże później zrobić, gdy trzeba będzie pić, tu lęk, nachyla jednak butelkę i mówi z nabożeństwem: "Panie, przez twój... ból, ból, ból, ból, ból, ból, ból" pije.

Archiwum Radziwiłłów z Nieborowa - akta dawniejsze sygn. 70, str. 406 - 407
Ale nieboraczka tak się upija, że wkrótce czując pewien zawrót głowy, pada, a padając ma czas te słowa wymówić: "Boże, pomóż znieść ciężary naszych grzechów i przywary". 

Archiwum Radziwiłłów z Nieborowa - akta dawniejsze sygn. 70, str. 406 - 407
Oto jest owa historyja ułożona zapewne dla zbudowania młodzieży polskiej, a którą i ja w tymże celu opisuję.".

Ok, żartobliwość tej historyjki jest może nieco wątpliwa, suchar jak się patrzy, ale nie da się odmówić Miniowi talentu do rysowania karykatur. Kreska jest całkiem sprawna, można tu mówić chyba nawet o czymś w rodzaju proto-komiksu! Co by się zresztą zgadzało, bo w tym okresie w gazetach pojawiały się już tego typu wytwory.

Dla ciekawskich, list w całości wygląda tak:


P.S. Nigdy bym pewnie na ten liścik sam nie trafił, znalazła mi go moja Przewspaniała Koleżanka Edyta, za co w tym miejscu składam trzykrotny pokłon i dygnięcie, w podziękowaniu :)

niedziela, 12 kwietnia 2015

Jak z bicza strzelił

Muszę się przyznać, iż ostatni rok minął mi tak szybko, że dopiero dzisiaj zorientowałem się i uświadomiłem sobie jedno: Panoptikum ma równo dwa lata. Zakładając tego bloga ruszałem w nieznane, nie miałem pojęcia ile będę się nim zajmował, czy wystarczy mi chęci, czy w ogóle ktokolwiek się tym, co tu robię, zainteresuje. Gdy zaczynałem chciałem po prostu gdzieś gromadzić skany interesujących według mnie dokumentów, dać możliwość osobom nie mającym do nich dostępu zapoznania się z nimi. Od tego czasu wiele się zmieniło: nie pracuję już w Archiwum Głównym Akt Dawnych, zdążyłem zresztą w tym czasie zmienić zajęcie kilka razy. Każde te kolejne doświadczenie zawodowe i naukowe jest też mniej lub bardziej widoczne i na Panoptikum. Z perspektywy czasu wydaje mi się to dobre - treści są bardziej różnorodne, a zatem chyba i ciekawsze dla Czytelników, zaś ja sam zostałem zmuszony pogłębić wiedzę na polach, o których jeszcze całkiem niedawno nie miałem zielonego pojęcia.

Ale dość taniego sentymentalizmu i lania wody, zamiast tego coś obiecam ;) Otóż w bliższym lub dalszym czasie pojawi się kilka nowych tekstów. I tym optymistycznym akcentem kończę i pozdrawiam!

środa, 8 kwietnia 2015

Święta, święta, i po świętach

Skoro są święta (ok, już nie, ale były), to grzechem by było czegoś nie napisać na ten temat. Tak się szczęśliwie składa, że swoim czasie Oskar Kolberg złaził spory kawałek Polski i zapisywał jak wyglądały lokalne zwyczaje, także wielkanocne. Niektóre przetrwały do dziś w bardzo podobnej formie, inne znacznie się przekształciły, jeszcze inne przepadły całkowicie. Przypomnijmy sobie na przykład taki oto wielkopolski zwyczaj wielkopiątkowy. Bądźmy tradycjonalistami, przywróćmy go!


Jeśli ktoś myśli, że dyngus polega na tym, żeby oblać wodą z wiadra jakąś babcię gramolącą się z autobusu, to się myli. Pierwotnie był to o wiele bardziej skomplikowany zwyczaj, a jednak miał swoje zalety, na przykład można było się napić z tej okazji wódki. Jak podaje Kolberg, około 1860 r., Wielkopolska.


Zostawiając już Kolberga, ale nie temat świąt, proponuję odrobinę folkloru miejskiego z Warszawy lat 30. XX wieku. Zwyczajem, do którego nawiązuje ta humoreska z gazety "Dzień Dobry" (1931 r.) i zdjęcie (1933 r.), jest strzelanie na wiwat z okazji Zmartwychwstania Pańskiego. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą jeszcze z XVIII w. W okresie międzywojennym do konstruowania petard używano chloranu potasu nazywanego potocznie "kaliflorkiem", albo "kaniflorkiem". Kupowano go w aptekach, gdyż w normalnych okolicznościach służył jako środek przeciwbólowy. Po wymieszaniu choćby z siarką albo magnezem dawał efekty piorunujące! Wystarczyło podłożyć taki ładunek na tory (tak jak robią to chłopcy z Solca na zdjęciu) i poczekać aż przejedzie po nim tramwaj.



Źródło zdjęć: NAC, polona.pl